piątek, 18 grudnia 2015

it's a trap

Godzina 21. Pisze do mnie ktoś bardzo ważny i zwierza mi się z sytuacji wyciągniętej z działu "relacje damsko-męskie". Temat mamy przekopany na każdy możliwy sposób - ja wiem, że baby są głupie, a on wie, że faceci też. Nie mam partnera, wiara, że związek to coś stabilnego i prawdziwego dawno we mnie umarła, a piszę z mężczyzną, który urodził się nie w swojej epoce i trudno mu o miłość. Ogień i woda. Nagle pada strzał.

"Masz coś takiego jak reszta dziewczyn, że to, co niedostępne to cię kręci. Faceci którzy się nie starają bardziej siedzą dziewczynom w głowach."

Oburzenie? Tak. Przecież wcale tak nie jest. A może...?


LISTY DO M

Z reguły płeć żeńska uwielbia komedie romantyczne. Biedne bohaterki skrzywdzone przez ostatnią miłość, kobiety sukcesu ciągle myślące o tym, że do szczęścia brakuje im tylko faceta. I ci, zazwyczaj przystojni, wysportowani, z czarującym uśmiechem i błyskiem w oku. Nasi bohaterowie spotykają się w (niby)najmniej oczekiwanym momencie, zaczynają się widywać, on biega za nią jak jakiś poprapraniec, ta go odtrąca, znajduje sobie innego, ale na końcu i tak wraca do pierwszego, bo musi być happy end. Spontaniczne wypady za miasto, kwiaty, traktowanie kobiety jak królową - ach, no która z nas o czymś takim nie marzyła? Wszystkie oglądamy te filmy i same myślimy o tym jak dobrze byłoby nam spotkać kogoś tak miłego, kogoś, kto będzie nas uważał za najlepszą na świecie.

A gówno prawda.

BACK TO REALITY

Film się kończy, pogadamy sobie z koleżaneczkami o wrażeniach, o tym idealnym facecie i jego romantycznych wybrykach. Zaczniemy ubolewać i żalić się, że tęsknimy za czymś takim, powspominamy trochę jak to było kiedyś z takim i owakim, dopijemy kieliszek wina. Wracamy do domu, zdejmujemy buty i płaszcz, wchodzimy do salonu a tam, na kanapie, siedzi Nasz Facet. Ogląda mecz, gra na playu czy coś tam, coś tam. Mówimy do niego "cześć, wróciłam już", a on albo zero komentarza, albo "no, okej". Nawet nie próbujmy dać buziaka, bo zasłonimy mu włosami ekran. Level sam się nie nabije.
Zajmujemy się po prostu sobą, dopóki on nie skończy swoich zajęć. Później krótka rozmowa, on kradnie nam zrobioną kanapkę i kładziemy się do łóżka z mężczyzną, który mógłby ewentualnie być złym bratem tego z filmu.
Ale czekaj czekaj. A gdzie ten cały Romeo, Tristan, Edward, albo chociaż ktoś podobny do Matthew McConaughey'a, o którym gadałyśmy cały wieczór?

ODKRYCIE AMERYKI

Na pewno był taki Franek, z którym przegadałaś milion godzin. No i te herbaty o trzeciej w nocy, których nigdy nie było końca. I to jak przynosił ci cukierka do pracy/uczelni było całkiem miłe. A pamiętasz jak płakałaś przez tego durnia i potrzebowałaś się wyryczeć? Franek wtedy włączył śmieszne koty, które zawsze cię bawiły. No i zawsze odprowadzał do domu, bo przecież kobiety same nie mogą wracać.
A później pojawił się On. Idealny. Przystojny, zabawny, adorował cię na każdym kroku. Było tyle ochów i achów jak się poznaliście, to musiało być to! Franek był taki szczęśliwy, że znalazłaś swoją miłość! Tak było przez pierwsze tygodnie, bo z naszego ideału zrobił się koleś od meczu, albo od playa, nieważne.

"Ja chyba z wyboru zostanę kawalerem, jedyne z czym kojarzą mi się dziewczyny to rozczarowanie i nerwy."

Tak oto drogie panie giną Franki, a rodzą się faceci kradnący kanapki. Fajerwerki są fajne, ale pamiętajcie, że są przeznaczone na niektóre okazje, a do codzienności przydałoby się spokojne, domowe ognisko. Co nje, Julka?

wtorek, 13 października 2015

żeby żyło się lepiej

Rozmawiam sobie z ciocią przez telefon. "Jak tam słoneczko moje? Jak sprawy sercowe?". Nijak. Bo nie mam takich spraw. "Ty taka fajna jesteś, na pewno kogoś niedługo poznasz". Ale ja nie chcę. "Jak to nie chcesz?". A bo po co, ciociu, mam wystarczająco dużo problemów. "Oj tylko tak gadasz, zaraz jakiś książę się pojawi".
Tylko po co mi jakiś książę. Jeszcze na jakimś sierściuchu. Będzie chciał mi zabrać rękę, a mi obie potrzebne. Żebym była księżniczką, to w porząsiu.


Nie każdy lubi bajki, a nawet jeśli lubi, to tylko oglądać. Jakaś Arielka ma dość śmierdzenia śledziem, więc łapie się Eryka, który całkiem fajny z twarzy jest [choć nie mój typ] i lubi rude. Ma plusa, nie powiem, ale jakoś ryba zamieniająca się w jaśnie panią mnie nie przekonuje. Jeszcze jest Dżasmina, która nudzi się swoim bogactwem, więc łapie się biedaka Alladyna - gościu ma całkiem spoko latający dywan i dziwnego niebieskiego przyjaciela, Dżina. Tu też koleżanka jest na straconej pozycji, bo dżin okej, ale tylko z tonikiem. Dodajmy do tego Aurorę, czyli Śpiącą Królewnę - od dziecka skazana na ukłucie się w palec i wieczny sen. Książę Filip ma jakieś odchyły nekrofilskie i stwierdza, że fantastycznym pomysłem byłoby pocałowanie laski, która śpi od stu lat spokojnie w wieży. Ja się pytam, na cholerę budzić kogoś i to jeszcze obślizgłym jęzorem wetkniętym prosto w usta. Gościu nie wart uwagi, skoro spać nie daje.
Wolałam zawsze Kubusia Puchatka i Gumisie. Książęta nie przemawiają.

Prawda jest taka, że nawet w świecie bajek partnerstwo nie jest takie proste. Filmy dla dzieci są przepełnione trudnościami losów kochanków i nigdy nie jest tak kolorowe jak użyte barwy obrazu. Od dziecka uzmysławia nam się, że taki sukces życiowy nie jest prostą ścieżką. W życiu to nie artyści i graficy kolorują nam historie, tylko my sami. Znaleźć dobre kredki to też wyczyn. Grunt to znaleźć takie, których nikt szybko nie zmaże, a to, czy ktoś sięgnie po Twoje kredki - to tylko Twój wybór. Pamiętaj, że ten Ktoś może będzie chciał używać Twoich kredek trochę dłużej, niż się spodziewałeś.

Bajki od najmłodszych lat uczą tego, aby znaleźć miłość swojego życia, że ślub, dzieci, starzenie się razem, jest jedyną drogą do szczęścia i sukcesu życiowego. Nie, nie jest tak. Nie każdy jest stworzony do takiej miłości. Niektórzy albo mają jej za mało, aby być z kimkolwiek, albo mają jej za dużo, by dzielić się nią tylko z jedną osobą.

"Anula, ty nie gadaj głupot, tylko przyjeżdżaj z jakimś faciem, napijemy się, Giżycko mu pokażesz" słyszę w słuchawce. Przyjechać, przyjadę, ale na pewno nie z księciem na białym koniu.

wtorek, 15 września 2015

back to black

Właśnie wróciłam z Książnicy Pomorskiej, gdzie byłam na spotkaniu autorskim z Szymonem Hołownią. Nakarmiona mądrymi słowami już byłego dziennikarza przypomniałam sobie czasy wolontariatu. Dobre czasy. Pomaganie Polskiemu Związkowi Niewidomych w Słupsku nie trwało może megadługo, ale pomoc w przygotowaniach do różnorodnych eventów, rozmowy z ludźmi, którzy przeżyli totalne piekło (i nie tylko), wyjazdy do Warszawy oraz uczenie się radości z drobnostek do tej pory są bardzo miłymi wspomnieniami, które władowały we mnie sporo optymistycznej energii. Wyszłam z Książnicy w dość dobrym humorze, zwłaszcza, że jeszcze jutro Szczecińskie Flow w Galerii K4. Jak tu się nie cieszyć!
Nagle przyszła ona. Zła, zimna, chorobliwie niedobra. Choć jest ze mną od dziecka i powinnam przywyknąć do jej wybryków, nie potrafię i nie znoszę kobiety.
Pani Jesień.

O JAKI PIĘKNY DZIEŃ, OD RANA PADA DESZCZ

Pierwsza połowa drogi do akademika jeszcze dała radę. Słuchawki w uszach, a w nich ulubione nutki, jest dobrze. W którymś momencie poczułam jedną kroplę. Później drugą. Później trzecią. Nie no spoko, z cukru przecież nie jestem. Po trzeciej nie nadążałam już liczyć. Mokra kurka Anulka, przecież każdy lubi moknąć.
Wpadłam do pokoju i pierwsze co zrobiłam - nastawiłam wodę do gotowania. Bez herbaty nie da się udźwignąć takiej deszczowej pogody. Zaraz jakieś apsiking, gluting, kaszling i chusteczking. No i kurde, akurat dzisiaj musiały mi trampki się rozwalić i całe giry mokre. Cudownie. Już powoli zapominałam o Hołowni. Już powoli zapominałam o K4. Wraz z kroplami deszczu do głowy wdzierało mi się to, co nie powinno.


BACK TO BLACK

Jesień ma swoje zalety. Potrafi być cała ubrana w złoto, a lekkie słońce zza chmur wprawia w ruch blask jej zajebistości. Taka Jesień to fajna babeczka.
Dziś jednak jest suką. Okropną. Wredną. Chorobliwą. Suką.
Pomińmy fakt, że pada. Sorry, leje. Odkryłam, że Deszcz to zboczeniec i lubi wdzierać się w różne części ciała i to wcale nie jest przyjemne. Pojawia się jednak coś gorszego, co ta głupia szmira trzyma w ukryciu. Przeszłość.
Tak to jakoś jest, że lubi nam siedzieć w głowie i wyrzucać wszystkie rzeczy z szafy "Było, minęło, weź zapomnij". Jeszcze tak to porozrzuca, że posprzątanie przeszłościowego bałaganu jest niczym innym jak syzyfową pracą. Nie można robić burdelu w czyjejś głowie i sobie tak po prostu uciec od konsekwencji. Podłe w cholerę.
Myślenie o przeszłości to największy shieet jaki mnie łapie podczas tych miesięcy. Niby jest miło, bo włączam sobie dobrą muzę, herbatka bądź kawa w kubeczku, włochate skarpety i te moje spodnie w krowie łaty. Może kominka nie ma, ale jest kocyk w szkocką kratę, nie jest źle. Wiele do szczęścia nie brakuje. Ale. Ta. Durna. Jesień. Jej ulubiony zawód: robienie koktajlu z mózgu.

Mimo tego, że jestem z października, nie cierpię tych nadchodzących dni. Jestem ciepłolubna, nienawidzę wiatru, a legendarna Polska Złota Jesień odchodzi już w zapomnienie na rzecz pizgania i deszczu. Ciągle rozmyślam nad tym, co było, zabijam swoje endorfiny stertą głupot, które powinny mnie czegoś nauczyć i odejść w zapomnienie. I tylko to powinny zrobić. Cegiełki do muru jak najbardziej, niech przeszłość będzie jego solidną podstawą, ale tylko tym. Bez żadnej większej rozbudowy tej części.

Z jesiennych spraw, to lubię tylko zespół Jesienni. Lubię brązowo-pomarańczowo-żółte liście, długie spacery i radość z każdego promyka słońca. Kłócić się nie lubię, więc Zła Poro Roku, pakuj swoje manatki i won, dopóki jeszcze jestem miła. A nie mam za dużo cierpliwości.

Mem: Marta Frej

środa, 9 września 2015

coffee time

Budzę się rano. Otwieram oczy. "Jeszcze pięć minut", mówię do siebie. Rozciągam się, nacieszam ostatnimi chwilami ciepłej kołderki i pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy - KAWA. Jedna łyżeczka rozpuszczalnej, jedna łyżeczka cukru, trochę mleka. Pierwszy łyk, pierwsze dotarcie do kubków smakowych. Tak, to moja ulubiona chwila poranka. Teraz mogę działać.
Kiedyś uznawana za napój szatański, dziś dla większości jest darem z nieba. Może to piekielne pochodzenie mnie do niej przyciągnęło. Możecie jej nie lubić, ale prawda jest taka, że ratuje codziennie tyłki milionom ludzi na świecie.

Jakoś tak by było.. Nawet kolor włosów się zgadza ;)

Ten trunek nie może mieć normalnej historii. Według jednej z legend kawę odkryły wdzięczne zwierzątka - kózki, które po zjedzeniu owoców z krzewu kawowca brykały bardziej niż zwykle. Zaciekawiło to ich pasterza, a wiadomo, że bez ciekawości nie ma mądrości - spróbował czerwonych owoców. Nie rozczarował się. Zapomniał o zmęczeniu i chęci snu, odkrył bowiem cudownie pobudzającą kawę.

Jak było naprawdę, mało kto wie. Fakt faktem kawa pochodzi z terenów dzisiejszej Etiopii. Nie była jednak ona codziennym płynem dla ludności - z początku podawano ją tylko w razie potrzeby, np. podczas bitew dodawała energii wojownikom. Jako gorący napój zaczęto ją spożywać dopiero w średniowieczu. Oj, tyle wieków bez kawy, umrzeć można.

Przez to, że kawa pochodzi z krajów arabskich, została ona nazwana napojem szatańskim przez chrześcijan. Powstał spór i ktoś musiał go rozwiązać. Na szczęście papież Klemens VIII wiedział, co dobre i uznał, że kawę trzeba uczynić napojem chrześcijan. Nie wiem jak księża mogliby przeżyć Mszę na 6.30 bez kawy. Przecież to też ludzie, litości.

Czym jest dla mnie ten czarny trunek? Jedną z najważniejszych pierwszych chwil poranka. Płynem łączącym ludzi, klejącym ciekawe rozmowy. Miłymi kilkoma minutami w środku dnia. Enerdżajzerem kubków smakowych. Małą fabryką serotoniny. Pijąc z kimś kawę, wytwarzam pewien rodzaj relacji. Nie pijam jej byle z kim. Jest to jeden z moich, indywidualnych sposobów na połączenie się z drugim człowiekiem. Dziwne? Nie, dużo ludzi ma tak na świecie i wielu z nich robi to podświadomie.

Jesień coraz bliżej. Kawa na różne sposoby zdecydowanie będzie pasować do zimnych dni i wieczorów, męskich tshirtów, zakolanówek od których nie mogę się odczepić od kilku dni (wybaczcie spodnie w krowie łaty, kocham was, ale odpocznijcie trochę ode mnie), a przede wszystkim do otulania się kocem jak tortilla. A towarzystwo? Towarzystwo zawsze się znajdzie :)

czwartek, 11 czerwca 2015

love is blindness

Spotkałam się z Anetą po to, by wziąć się za naukę. Etyka dziennikarska to nie byle co - uczenie się miało trwać dwa dni, jednak "jedno piwo?" zaowocowało czymś zupełnie innym. Prania, sprzątania i obgryzania paznokci z nerwów może nie było, ale za to tematy do rozmów nam się rozrastały wraz z uciekającym czasem.
Właśnie mówiłyśmy o związkach. W sumie o relacji kobieta-mężczyzna.
Aneta: Bo my to mamy przerąbane. Jak kobieta się zakocha, to już porządnie.


Ha, Antena ma rację. My zawsze wtedy mamy przerąbane.
Tak drodzy mężczyźni: możecie nas okłamywać, zdradzać, olewać, traktować jak szmaty i to tylko dlatego, że kochamy. Wpadamy wtedy w bagno. Jedno, głębokie bagno które jest połączeniem tak samo wielkiej miłości jak i naiwności.

Przede wszystkim zapominamy o sobie. Tłumaczymy partnera ze wszystkiego. Znów nie odbiera telefonu? Przecież jest taki zapracowany. Nie oddzwoni? No, z pewnością nie ma na to czasu, tak jak go nie miał wczoraj i przez ostatnie kilkanaście dni. Kupił tylko dla siebie obiad? Dam radę, co ja, gotować dla siebie nie umiem? Zamiast go opierdzielić, pozwalamy sobie dalej na takie traktowanie. A wy się uczycie, że tak możecie. Robimy z was potworów.

A teraz sobie myślicie "no idiotki". Jak możecie tak robić a na dodatek kochać kogoś, kto robi z nas nawet nie NIKOGO, tylko NIC, kto traktuje nas gorzej niż brudną skarpetkę przy łóżku, śmierdzącą po ponad dwunastu godzinach pracy?

Haa, wy wcale nie jesteście lepsi. Kij w zakochanie. Wasze podejście po rozstaniu jest przecudowne. Siedzicie pewnego wieczora sami, przed komputerem. Zimne piwko, ulubiona nutka w głośnikach, dobry humor. Odpalacie fejsa, patrzycie co kto dodał na tablicy i nagle pojawia się jej POST. ZDJĘCIE. KOMENTARZ. Wejdziecie, pooglądacie, zobaczycie jakie zdjęcia ostatnio dodała. Nie daj Boże ma jakieś foto z nowym. Yhym, yep. Przecież musisz na chwilę się zatrzymać i popatrzeć. Serio, może być z takim dupkiem? Megadołujące. Ale wiesz co, ona sobie jakoś radzi. Bez ciebie. Jak to, tak nie może być. Musisz stwierdzić, że odezwanie się do niej jest najlepszym pomysłem. W końcu przed pięcioma minutami odkryłeś, że było wam razem cudownie.

Bo to jest tak, że zakochujemy się i przez to sprawiamy, że nasi faceci stają się durniami. Gdyby kobieta nie pozwalała sobie na pewne traktowanie, byłoby inaczej. Gdyby czasem pomyślała o sobie, nie wychowywałaby monstera obok siebie.
I jest też tak, że gdyby mężczyźni zaczęli najpierw myśleć, później robić, też by mieli dziewczyny. A przy okazji nie żałowaliby niczego i browarka mogliby wypić na spokojnie, nawet oglądając zdjęcia ex z nowym.

Potrzeba miłości jest tak samo wielka, jak niszczenie jej, gdy mamy ją na wyciągnięcie ręki. Jedną z chorób XXI wieku jest niedocenianie drugiego człowieka. Karma wraca. Ty kogoś nie docenisz, pozwolisz się stoczyć, pomożesz w zmianie na gorsze - z tobą stanie się to samo. Nie ignoruj nawet najmniejszych sygnałów. Nie daj sobie mydlić oczu. Nie niszcz nikomu teraźniejszości. Na pewno wtedy znajdziesz drugą połówkę i to nie w szklanej butelce.

piątek, 24 kwietnia 2015

carpe diem

Wstajesz rano, jesz dwie kanapki z serem i pomidorem, popijasz kawą. Sprawdzasz Facebooka, o, koleżanka napisała. Kilka zdjęć znajomych na wallu z poprzedniej nocy, jeju, jacy oni są głupi. Ubierasz się, robisz makijaż, lecisz do pracy. Siedem czy osiem godzin, taka norma społeczna. Wracasz do domu, robisz obiad, telefon od przyjaciółki. Wpada na chwilę na kawę, rozmawiacie o tym jak to było dziś w pracy, jak bardzo jesteś zmęczona i nie możesz się doczekać łóżka. Przyjaciółka wychodzi, robisz sobie kolację i małe co-nie-co do niej. Znów sprawdzasz Facebooka, mail - o, nowe promocje w drogerii. Właśnie sobie przypominasz, że zapomniałaś kupić kilku rzeczy. No trudno, zrobisz to jutro. Bierzesz prysznic, idziesz spać. Znów wstajesz rano, jesz dwie kanapki z serem i pomidorem.
Przychodzi weekend, wstajesz trochę później, siedzisz w piżamie do południa, wychodzisz z domu i robisz jakieś ciuchowe i spożywcze zakupy. Wracasz, ogarniasz social media i co się dzieje w świecie. Kolacja, prysznic, sen. W niedzielę mała odmiana, sobotnie zakupy zamieniasz na niedzielny spacer. Kładziesz się spać, wstajesz rano, jesz te pieprzone dwie kanapki z serem i pomidorem.

I tak w kółko. Każdy dzień spędzasz tak samo, nawet jesz to samo, pijesz to samo, rozmawiasz o tym samym. Jesteś częścią tego nudnego i monotonnego społeczeństwa, które tak naprawdę nie żyje, a bytuje. Ale fajnie, co nie?

Jak byłeś dzieckiem, chciałeś być KIMŚ. Marzyłeś o byciu strażakiem, pielęgniarką, prawnikiem, piosenkarzem, chciałeś dla kogoś znaczyć coś więcej. Chciałeś robić coś pożytecznego dla innych, być zapamiętanym, spełniać swoje ambicje i marzenia, po prostu ŻYĆ.

I co? I gówno. Marzenia poszły do wyrzucenia, a ty jesteś jednym z tych przykrych ludzi niezdających sobie sprawę jak bardzo, w tym momencie, spieprzasz sobie życie, bo w rzeczywistości nic nie robisz dla siebie, a każdy dzień jest tylko powtórką poprzedniego. Czysta definicja oddychającego nieżycia.

Za kilka lat spojrzysz w lustro i się obudzisz. Zaczniesz żałować, że pewnego wieczoru nie wyszedłeś na piwo z kolegą, bo byłeś zmęczony. Bo wydawało ci się, że odpoczynek jest najważniejszy w tamtym momencie. Nie, moi drodzy. Nie dla odpoczynku żyjemy. Odpoczniemy sobie w trumnie. Żyjemy dla chwil, momentów, zdarzeń, spontanów. Siedzenie na tyłku nie da tobie żadnej satysfakcji życiowej. Wygodę - owszem, ale to nawet obok satysfakcji nigdy nie leżało. Wygoda nie jest dobrą cechą. Zaczniesz się zastanawiać "co by było, gdyby". Czasu nie odwrócisz. Będziesz siedzieć i płakać. I zbijesz lustro.

Przestań uważać, że masz na wszystko czas. Nie odkładaj niczego na jutro. Twój czas jest TERAZ i tylko ono do ciebie należy. Nie bądź jak inni, bądź KIMŚ. Spełniaj swoje marzenia i ambicje, żyj chwilą. Żałować można wielu rzeczy, ale najbardziej żałuje się tych, których się nie zrobiło.




sobota, 11 kwietnia 2015

załóż róż, będzie modnie

Ubierasz się w swoje ulubione ciuchy, dzwonisz po przyjaciółkę-singielkę i razem idziecie na kawę do Columbusa - albo nie, lepiej - do Starbucksa. Przy ukochanej latte rozmawiacie o tym, jak cudownie jest nie mieć faceta, a słowa "niezależność" i "szczęśliwa" łączą się lepiej niż Nutella z naleśnikiem. Przy okazji obie zerkacie, czy przypadkiem jakiś przystojniak was nie obserwuje. Jesz superzdrową, megawypasioną wegańską sałatkę i chwalisz się swoimi rezultatami po codziennym treningu z Chodakowską. Spotkanie się kończy, buziak w policzek, wracasz do swojego domu. Przebierasz się w dresy, robisz z włosów koński ogon, wyciągasz z szafki paczkę chipsów i włączasz ulubiony serial, bojkotując wszelaką czynność ruchową. Znasz to?



Wychodząc z domu wychodzimy jak na wybieg. Każdy z nas ma zaprezentować to co jest modne, popularne i lubiane. Snujemy się po czerwonym dywanie z gracją, wszyscy poklaskują, a na koniec drogi ukazujemy wielbioną przez każdego pozę "na pewniaka", "jestem taka zajebista, że ho ho", "kompleksy mam głęboko i szeroko".

Nie zostanę Krzysztofem Kolumbem i nie odkryję Ameryki tym, że dzisiejszy system wartości ludzi mijanych na ulicy jest niczym innym jak stertą bzdur, herezji i głupot. Odwrócona piramida jest jedną z podstaw dziennikarskich, nie życiowych. I weź zrozum dlaczego społeczeństwo odbiera to inaczej.

Świat wywrócił się do góry nogami: ludzie siedząc obok siebie gapią się - bo nie można tego nazwać patrzeniem - w telefony, komentują co kto wrzucił na Facebooka, przy okazji robią zdjęcia dwóch kubków kawy i dodają na Instagrama, hashtagują jak to fajnie jest spędzać z kimś czas gdy tak naprawdę z nim go nie spędzają. Teraz trzeba jeść 'healthy food', spędzać ogrom godzin ćwicząc i dodawać selfie z siłowni, udostępniać wszystko w Internecie i być FASZYN. Bo przecież co ludzie powiedzą [?].

Nie mówię, że zdrowe odżywianie, ćwiczenia i moda są głupie i niepotrzebne. Wręcz przeciwnie - ostatnio sama zaczęłam jeść więcej owoców i warzyw, spędzać kilkadziesiąt minut dziennie (no dobra, prawie, macie mnie) na treningu i pokazywać siebie przez swój ubiór. Problem tkwi w tym, że dziś MEGAważne spadło pod poziom tego wszystkiego. XXI wiek daje nam wiele możliwości do rozwijania się i polepszania kontaktów z innymi, jednak nie wykorzystujemy ich prawidłowo i najzwyczajniej na świecie zaczynamy się cofać. Uproszczenia wcale nie sprawiają, że stajemy się mądrzejsi, lecz ogłupiają nas. A od kiedy mamy stać albo - nie daj Boże - iść do tyłu?

Samorealizacja to pojęcie bardzo modne, jednak wygląda na to, że jest źle pojmowane. Zapomina się o tym, kim tak naprawdę się jest i jak wygląda prawdziwe "JA" na rzecz technologii, mody opinii innych. Może zamiast robić wszystko na pokaz, co niektórzy zamienią laptop na książkę. Zabiorą rodzeństwo na spacer. Wypiją kawę nie przed monitorem pisząc przez jakąś stronę z przyjacielem, lecz twarzą w twarz. Może na moment wszystkie pokazy bycia 'fajnym', mody i urody pójdą na drugi plan, a stanie się ważniejsze tu i teraz. Staną się ważniejsi ludzie i rzeczy, którzy/które tak naprawdę nas tworzą a my tworzymy ich/je. Może wrócimy do systemu wartości, który sprawiał, że kiedyś ludzie tak często nie popadali w smutki i żale jak dziś. Może to jest właśnie lekiem na chorobę tego wieku.
Sukcesywnie usuwam w tym miesiącu 'może'. Powiem wam, że znacznie lepiej bez niego się żyje.


czwartek, 26 marca 2015

Nesnesitelná lehkost bytí



Siedzenie ciągle samemu zmusza cię do złego myślenia. Zazwyczaj wtedy przypominasz sobie zdarzenia, których zdecydowanie nie powinieneś sobie przypominać. Słuchasz depresyjnej muzyki, pijesz alkohol, nie przesypiasz nocy.

Na szczęście uciekłam od depresyjnej muzyki i codziennego spożywania procentów. Tylko nie przesypiam nocy. Zamieniłam sen na czytanie. Dużo czytania.

Na początku marca do rąk wpadła mi "Nieznośna lekkość bytu". Napisał ją Milan Kundera, czeski pisarz, wiekowy pan urodzony w 1929 roku. Przeczytałam tę książkę, bo została mi polecona przez kogoś, kto wiedziałam, że poleci coś dobrego. Nie myliłam się. Oprócz ogólnego pozytywnego wrażenia jakie niesie ze sobą "Nieznośna lekkość bytu", Kundera porusza w niej bardzo aktualną i wzbudzającą we mnie wiele emocji kwestię: zdradę, a co za tym idzie seks i związki.

Z czystym sumieniem mówię : ha, jestem wierna. Przede wszystkim sobie. Nigdy, przenigdy, nikogo nie zdradziłam i zdecydowanie tego nie zrobię. Nie mogę niestety powiedzieć, że nie byłam powodem do zdrady. Byłam wtedy również niedoinformowana.

Zdradzanie swojego partnera/swojej partnerki stało się tak powszechne jak wypicie codziennej porannej kawy. Coraz częściej słyszę od znajomych, że zostali zdradzeni bądź sami zdradzają. Ba, w Internecie roi się od wiadomości dotyczących rozstań, poligamii i rozwodów. Pocałunek i dotyk nie mają już takiej samej mocy co kiedyś. Coraz mniej mają związanego z uczuciami, coraz mniej mają związanego z sercem. Zastanawialiście się, dlaczego ludzie prędzej z kimś się prześpią niż spędzą noc pełną przytuleń i czułości? Seks zdecydowanie nie oznacza już bliskości i przynależności do drugiej osoby. Przytulanie za to stało się największym, najbliższym i najlepszym gestem okazującym uczucia.

Najbardziej w tym wszystkim ciekawi mnie zjawisko "sexfriends", albo, tak jak tytuł pewnego filmu, "friends with benefits". Niezwiązek, polegający jedynie na jednym. Dla mnie to bez sensu. Jeśli chcesz dzielić z kimś swoje ciało, powinieneś chcieć też dzielić z nim swoją duszę. Przyjaciele seksu nie uprawiają. Seks wyklucza ich ze słowa "przyjaźń". Sorry, taki mamy klimat. Pomijając fakt, że po pewnym czasie zawsze jedna ze stron poczuje coś więcej. Tracisz nie tylko seks, ale co ważniejsze - przyjaciela. Ups.

Definicja "związku" już nie jest tak klarowna jak kiedyś. Dla każdego jest to pojęcie względne, indywidualne - dla jednych to dzielenie swojego świata tylko z drugą osobą, dla następnych to dzielenie swojego świata z drugą osobą + sexfriendem, a dla kolejnych to pozorne bycie z kimś, ale co z tego, skoro inni też są fajni. Dla mnie to dziwne, bo przecież właśnie o to chodzi w partnerstwie: poświęcić się jednej osobie. Nikt nikogo do niczego nie zmusza. Fuck logic. Albo mam jakieś dziwne zdanie, albo świat jest już tak głupi. Ewentualnie, że "otwarte związki" są fajne dla co niektórych. Nie chcę nawet tego zrozumieć i na szczęście nie muszę.

Zakazany owoc wcale nie smakuje lepiej. Słodko-kwaśne powinno być chińskie żarcie, a nie związki i partnerstwo. Dodanie do tego przyprawy zdrady nie będzie eksperymentem, a zniszczeniem jej. A jeśli ktoś nałogowo, zwłaszcza w tajemnicy, przyprawia swój związek w taki sposób, życzę mu z całego serca rozwolnienia. Zatruj się i bądź zatruty. Amen.

Pozdrawiam, Anula.

czwartek, 22 stycznia 2015

all the lonely people




Wielu z nas wmawia sobie, że bycie samotnikiem i singlem jest całkiem normalne. Fajne, bo robimy co chcemy, jesteśmy niezależni i nie musimy obawiać się ocen innych. „Jestem singlem i jest mi dobrze”, „Samotnikiem jestem od zawsze”, „Na co mi inni” – bla bla bla. Bzdury. To wcale nie jest takie naturalne. I każdy z tych, który mówi o takim stanie dobrze, ma chwile załamania, gdzie potrzebuje drugiej osoby. Skoro jest tak dobrze samemu, to skąd taka potrzeba? Jak to jest, że chcemy być samotni, a nie chcemy?

Ludzie są pełni zaprzeczeń. Jestem tego doskonałym przykładem – nienawidzę blondynek. Poważnie, jak w ogóle dogaduję się z kobietami, to rzadko kiedy są to blondynki. Mam blondynkę-współlokatorkę. Uwielbiam ją, z nikim tak dobrze nie obgaduje się facetów jak z nią, zwłaszcza o pierwszej w nocy. Właśnie, co do dogadywania się z kobietami… Baby są głupie. Jestem rodzajem żeńskim, ale zrozumienie kobiety jest syzyfową pracą. Nie warto, zaufajcie mi – ja też ich nie rozumiem. I to ciągłe ludzkie gadanie, że jesteśmy szczerzy – serio? A ile razy mówiłeś, że masz dużo pracy i nie dasz rady się spotkać, a tak naprawdę spędziłeś dzień na leniuchowaniu? No właśnie. Ale samotność to coś innego.

Od pewnego czasu mam problemy z ułożeniem sobie w głowie, czy wolę być samotna, czy z ludźmi. Fakt faktem, uwielbiam poznawać - drugiego człowieka, dziwne rzeczy, nowe smaki, ciekawe brzmienia. Z innej strony, miło pójść czasem na samotny spacer, tylko ja i moje myśli. Ułożyć sobie coś samemu, wytrzeć kurz z podstarzałych pytań i wyrzucić je do kosza, zastępując je odpowiedziami.

Kurczę, ale fajnie byłoby czasami dzielić się nimi z kimś wyjątkowym.

Zastanawiając się już któryś dzień z rzędu nad bytem samotnika, w głowie pojawiła mi się myśl: sami doprowadzamy się do takiego stanu. Robimy wszystko, by być samemu – odmawiamy spotkań, nie odbieramy telefonów, nie odpisujemy na wiadomości. Chcemy, by ten cały świat dał nam wreszcie spokój. I daje. Później, gdy ten świat robi to, czego chcieliśmy, mamy do niego pretensje, że to zrobił. No okej, ale chyba coś tu jest nie halo. Chcemy czegoś, a później jak to dostajemy, marudzimy, że mamy. Chyba ktoś tu ma rozdwojenie jaźni.

Jesteśmy stworzeni dla drugiego człowieka. Matka – dziecko. Nauczyciel – uczeń. Gwiazda – fan. Pisarz – czytelnik. Fotograf - modelka. Mogę tak wymieniać i wymieniać. Jedno bez drugiego nie istnieje. Czemu nadal dążymy do bycia samotnym? Podświadomie boimy się, że zatracimy siebie. Że zapomnimy, jak to jest być po prostu sobą. Tak dla ścisłości: szukaj kogoś, przy kim nie będziesz się tego bać. Ale pamiętaj: szukaj. Bo jeśli nie będziesz szukał, to nie znajdziesz. A później znów będziesz sobie wmawiał, że bycie samotnym jest całkiem spoko.