piątek, 18 grudnia 2015

it's a trap

Godzina 21. Pisze do mnie ktoś bardzo ważny i zwierza mi się z sytuacji wyciągniętej z działu "relacje damsko-męskie". Temat mamy przekopany na każdy możliwy sposób - ja wiem, że baby są głupie, a on wie, że faceci też. Nie mam partnera, wiara, że związek to coś stabilnego i prawdziwego dawno we mnie umarła, a piszę z mężczyzną, który urodził się nie w swojej epoce i trudno mu o miłość. Ogień i woda. Nagle pada strzał.

"Masz coś takiego jak reszta dziewczyn, że to, co niedostępne to cię kręci. Faceci którzy się nie starają bardziej siedzą dziewczynom w głowach."

Oburzenie? Tak. Przecież wcale tak nie jest. A może...?


LISTY DO M

Z reguły płeć żeńska uwielbia komedie romantyczne. Biedne bohaterki skrzywdzone przez ostatnią miłość, kobiety sukcesu ciągle myślące o tym, że do szczęścia brakuje im tylko faceta. I ci, zazwyczaj przystojni, wysportowani, z czarującym uśmiechem i błyskiem w oku. Nasi bohaterowie spotykają się w (niby)najmniej oczekiwanym momencie, zaczynają się widywać, on biega za nią jak jakiś poprapraniec, ta go odtrąca, znajduje sobie innego, ale na końcu i tak wraca do pierwszego, bo musi być happy end. Spontaniczne wypady za miasto, kwiaty, traktowanie kobiety jak królową - ach, no która z nas o czymś takim nie marzyła? Wszystkie oglądamy te filmy i same myślimy o tym jak dobrze byłoby nam spotkać kogoś tak miłego, kogoś, kto będzie nas uważał za najlepszą na świecie.

A gówno prawda.

BACK TO REALITY

Film się kończy, pogadamy sobie z koleżaneczkami o wrażeniach, o tym idealnym facecie i jego romantycznych wybrykach. Zaczniemy ubolewać i żalić się, że tęsknimy za czymś takim, powspominamy trochę jak to było kiedyś z takim i owakim, dopijemy kieliszek wina. Wracamy do domu, zdejmujemy buty i płaszcz, wchodzimy do salonu a tam, na kanapie, siedzi Nasz Facet. Ogląda mecz, gra na playu czy coś tam, coś tam. Mówimy do niego "cześć, wróciłam już", a on albo zero komentarza, albo "no, okej". Nawet nie próbujmy dać buziaka, bo zasłonimy mu włosami ekran. Level sam się nie nabije.
Zajmujemy się po prostu sobą, dopóki on nie skończy swoich zajęć. Później krótka rozmowa, on kradnie nam zrobioną kanapkę i kładziemy się do łóżka z mężczyzną, który mógłby ewentualnie być złym bratem tego z filmu.
Ale czekaj czekaj. A gdzie ten cały Romeo, Tristan, Edward, albo chociaż ktoś podobny do Matthew McConaughey'a, o którym gadałyśmy cały wieczór?

ODKRYCIE AMERYKI

Na pewno był taki Franek, z którym przegadałaś milion godzin. No i te herbaty o trzeciej w nocy, których nigdy nie było końca. I to jak przynosił ci cukierka do pracy/uczelni było całkiem miłe. A pamiętasz jak płakałaś przez tego durnia i potrzebowałaś się wyryczeć? Franek wtedy włączył śmieszne koty, które zawsze cię bawiły. No i zawsze odprowadzał do domu, bo przecież kobiety same nie mogą wracać.
A później pojawił się On. Idealny. Przystojny, zabawny, adorował cię na każdym kroku. Było tyle ochów i achów jak się poznaliście, to musiało być to! Franek był taki szczęśliwy, że znalazłaś swoją miłość! Tak było przez pierwsze tygodnie, bo z naszego ideału zrobił się koleś od meczu, albo od playa, nieważne.

"Ja chyba z wyboru zostanę kawalerem, jedyne z czym kojarzą mi się dziewczyny to rozczarowanie i nerwy."

Tak oto drogie panie giną Franki, a rodzą się faceci kradnący kanapki. Fajerwerki są fajne, ale pamiętajcie, że są przeznaczone na niektóre okazje, a do codzienności przydałoby się spokojne, domowe ognisko. Co nje, Julka?

wtorek, 13 października 2015

żeby żyło się lepiej

Rozmawiam sobie z ciocią przez telefon. "Jak tam słoneczko moje? Jak sprawy sercowe?". Nijak. Bo nie mam takich spraw. "Ty taka fajna jesteś, na pewno kogoś niedługo poznasz". Ale ja nie chcę. "Jak to nie chcesz?". A bo po co, ciociu, mam wystarczająco dużo problemów. "Oj tylko tak gadasz, zaraz jakiś książę się pojawi".
Tylko po co mi jakiś książę. Jeszcze na jakimś sierściuchu. Będzie chciał mi zabrać rękę, a mi obie potrzebne. Żebym była księżniczką, to w porząsiu.


Nie każdy lubi bajki, a nawet jeśli lubi, to tylko oglądać. Jakaś Arielka ma dość śmierdzenia śledziem, więc łapie się Eryka, który całkiem fajny z twarzy jest [choć nie mój typ] i lubi rude. Ma plusa, nie powiem, ale jakoś ryba zamieniająca się w jaśnie panią mnie nie przekonuje. Jeszcze jest Dżasmina, która nudzi się swoim bogactwem, więc łapie się biedaka Alladyna - gościu ma całkiem spoko latający dywan i dziwnego niebieskiego przyjaciela, Dżina. Tu też koleżanka jest na straconej pozycji, bo dżin okej, ale tylko z tonikiem. Dodajmy do tego Aurorę, czyli Śpiącą Królewnę - od dziecka skazana na ukłucie się w palec i wieczny sen. Książę Filip ma jakieś odchyły nekrofilskie i stwierdza, że fantastycznym pomysłem byłoby pocałowanie laski, która śpi od stu lat spokojnie w wieży. Ja się pytam, na cholerę budzić kogoś i to jeszcze obślizgłym jęzorem wetkniętym prosto w usta. Gościu nie wart uwagi, skoro spać nie daje.
Wolałam zawsze Kubusia Puchatka i Gumisie. Książęta nie przemawiają.

Prawda jest taka, że nawet w świecie bajek partnerstwo nie jest takie proste. Filmy dla dzieci są przepełnione trudnościami losów kochanków i nigdy nie jest tak kolorowe jak użyte barwy obrazu. Od dziecka uzmysławia nam się, że taki sukces życiowy nie jest prostą ścieżką. W życiu to nie artyści i graficy kolorują nam historie, tylko my sami. Znaleźć dobre kredki to też wyczyn. Grunt to znaleźć takie, których nikt szybko nie zmaże, a to, czy ktoś sięgnie po Twoje kredki - to tylko Twój wybór. Pamiętaj, że ten Ktoś może będzie chciał używać Twoich kredek trochę dłużej, niż się spodziewałeś.

Bajki od najmłodszych lat uczą tego, aby znaleźć miłość swojego życia, że ślub, dzieci, starzenie się razem, jest jedyną drogą do szczęścia i sukcesu życiowego. Nie, nie jest tak. Nie każdy jest stworzony do takiej miłości. Niektórzy albo mają jej za mało, aby być z kimkolwiek, albo mają jej za dużo, by dzielić się nią tylko z jedną osobą.

"Anula, ty nie gadaj głupot, tylko przyjeżdżaj z jakimś faciem, napijemy się, Giżycko mu pokażesz" słyszę w słuchawce. Przyjechać, przyjadę, ale na pewno nie z księciem na białym koniu.

wtorek, 15 września 2015

back to black

Właśnie wróciłam z Książnicy Pomorskiej, gdzie byłam na spotkaniu autorskim z Szymonem Hołownią. Nakarmiona mądrymi słowami już byłego dziennikarza przypomniałam sobie czasy wolontariatu. Dobre czasy. Pomaganie Polskiemu Związkowi Niewidomych w Słupsku nie trwało może megadługo, ale pomoc w przygotowaniach do różnorodnych eventów, rozmowy z ludźmi, którzy przeżyli totalne piekło (i nie tylko), wyjazdy do Warszawy oraz uczenie się radości z drobnostek do tej pory są bardzo miłymi wspomnieniami, które władowały we mnie sporo optymistycznej energii. Wyszłam z Książnicy w dość dobrym humorze, zwłaszcza, że jeszcze jutro Szczecińskie Flow w Galerii K4. Jak tu się nie cieszyć!
Nagle przyszła ona. Zła, zimna, chorobliwie niedobra. Choć jest ze mną od dziecka i powinnam przywyknąć do jej wybryków, nie potrafię i nie znoszę kobiety.
Pani Jesień.

O JAKI PIĘKNY DZIEŃ, OD RANA PADA DESZCZ

Pierwsza połowa drogi do akademika jeszcze dała radę. Słuchawki w uszach, a w nich ulubione nutki, jest dobrze. W którymś momencie poczułam jedną kroplę. Później drugą. Później trzecią. Nie no spoko, z cukru przecież nie jestem. Po trzeciej nie nadążałam już liczyć. Mokra kurka Anulka, przecież każdy lubi moknąć.
Wpadłam do pokoju i pierwsze co zrobiłam - nastawiłam wodę do gotowania. Bez herbaty nie da się udźwignąć takiej deszczowej pogody. Zaraz jakieś apsiking, gluting, kaszling i chusteczking. No i kurde, akurat dzisiaj musiały mi trampki się rozwalić i całe giry mokre. Cudownie. Już powoli zapominałam o Hołowni. Już powoli zapominałam o K4. Wraz z kroplami deszczu do głowy wdzierało mi się to, co nie powinno.


BACK TO BLACK

Jesień ma swoje zalety. Potrafi być cała ubrana w złoto, a lekkie słońce zza chmur wprawia w ruch blask jej zajebistości. Taka Jesień to fajna babeczka.
Dziś jednak jest suką. Okropną. Wredną. Chorobliwą. Suką.
Pomińmy fakt, że pada. Sorry, leje. Odkryłam, że Deszcz to zboczeniec i lubi wdzierać się w różne części ciała i to wcale nie jest przyjemne. Pojawia się jednak coś gorszego, co ta głupia szmira trzyma w ukryciu. Przeszłość.
Tak to jakoś jest, że lubi nam siedzieć w głowie i wyrzucać wszystkie rzeczy z szafy "Było, minęło, weź zapomnij". Jeszcze tak to porozrzuca, że posprzątanie przeszłościowego bałaganu jest niczym innym jak syzyfową pracą. Nie można robić burdelu w czyjejś głowie i sobie tak po prostu uciec od konsekwencji. Podłe w cholerę.
Myślenie o przeszłości to największy shieet jaki mnie łapie podczas tych miesięcy. Niby jest miło, bo włączam sobie dobrą muzę, herbatka bądź kawa w kubeczku, włochate skarpety i te moje spodnie w krowie łaty. Może kominka nie ma, ale jest kocyk w szkocką kratę, nie jest źle. Wiele do szczęścia nie brakuje. Ale. Ta. Durna. Jesień. Jej ulubiony zawód: robienie koktajlu z mózgu.

Mimo tego, że jestem z października, nie cierpię tych nadchodzących dni. Jestem ciepłolubna, nienawidzę wiatru, a legendarna Polska Złota Jesień odchodzi już w zapomnienie na rzecz pizgania i deszczu. Ciągle rozmyślam nad tym, co było, zabijam swoje endorfiny stertą głupot, które powinny mnie czegoś nauczyć i odejść w zapomnienie. I tylko to powinny zrobić. Cegiełki do muru jak najbardziej, niech przeszłość będzie jego solidną podstawą, ale tylko tym. Bez żadnej większej rozbudowy tej części.

Z jesiennych spraw, to lubię tylko zespół Jesienni. Lubię brązowo-pomarańczowo-żółte liście, długie spacery i radość z każdego promyka słońca. Kłócić się nie lubię, więc Zła Poro Roku, pakuj swoje manatki i won, dopóki jeszcze jestem miła. A nie mam za dużo cierpliwości.

Mem: Marta Frej

środa, 9 września 2015

coffee time

Budzę się rano. Otwieram oczy. "Jeszcze pięć minut", mówię do siebie. Rozciągam się, nacieszam ostatnimi chwilami ciepłej kołderki i pierwsza myśl, jaka przychodzi mi do głowy - KAWA. Jedna łyżeczka rozpuszczalnej, jedna łyżeczka cukru, trochę mleka. Pierwszy łyk, pierwsze dotarcie do kubków smakowych. Tak, to moja ulubiona chwila poranka. Teraz mogę działać.
Kiedyś uznawana za napój szatański, dziś dla większości jest darem z nieba. Może to piekielne pochodzenie mnie do niej przyciągnęło. Możecie jej nie lubić, ale prawda jest taka, że ratuje codziennie tyłki milionom ludzi na świecie.

Jakoś tak by było.. Nawet kolor włosów się zgadza ;)

Ten trunek nie może mieć normalnej historii. Według jednej z legend kawę odkryły wdzięczne zwierzątka - kózki, które po zjedzeniu owoców z krzewu kawowca brykały bardziej niż zwykle. Zaciekawiło to ich pasterza, a wiadomo, że bez ciekawości nie ma mądrości - spróbował czerwonych owoców. Nie rozczarował się. Zapomniał o zmęczeniu i chęci snu, odkrył bowiem cudownie pobudzającą kawę.

Jak było naprawdę, mało kto wie. Fakt faktem kawa pochodzi z terenów dzisiejszej Etiopii. Nie była jednak ona codziennym płynem dla ludności - z początku podawano ją tylko w razie potrzeby, np. podczas bitew dodawała energii wojownikom. Jako gorący napój zaczęto ją spożywać dopiero w średniowieczu. Oj, tyle wieków bez kawy, umrzeć można.

Przez to, że kawa pochodzi z krajów arabskich, została ona nazwana napojem szatańskim przez chrześcijan. Powstał spór i ktoś musiał go rozwiązać. Na szczęście papież Klemens VIII wiedział, co dobre i uznał, że kawę trzeba uczynić napojem chrześcijan. Nie wiem jak księża mogliby przeżyć Mszę na 6.30 bez kawy. Przecież to też ludzie, litości.

Czym jest dla mnie ten czarny trunek? Jedną z najważniejszych pierwszych chwil poranka. Płynem łączącym ludzi, klejącym ciekawe rozmowy. Miłymi kilkoma minutami w środku dnia. Enerdżajzerem kubków smakowych. Małą fabryką serotoniny. Pijąc z kimś kawę, wytwarzam pewien rodzaj relacji. Nie pijam jej byle z kim. Jest to jeden z moich, indywidualnych sposobów na połączenie się z drugim człowiekiem. Dziwne? Nie, dużo ludzi ma tak na świecie i wielu z nich robi to podświadomie.

Jesień coraz bliżej. Kawa na różne sposoby zdecydowanie będzie pasować do zimnych dni i wieczorów, męskich tshirtów, zakolanówek od których nie mogę się odczepić od kilku dni (wybaczcie spodnie w krowie łaty, kocham was, ale odpocznijcie trochę ode mnie), a przede wszystkim do otulania się kocem jak tortilla. A towarzystwo? Towarzystwo zawsze się znajdzie :)